Ekskretyment
<< < 1 - 2 - 3 - 4 - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 - 10 > >>
Stolarz zjawił się na wezwanie niczym sen złoty.-W czym mogę pomóc?
Narrator wskazał na nogi sterczące mu z... dolnej części pleców.
-Hmmm... bardzo ciekawe, rzekłbym, fascynujące nawet, jednakowoż. Toż to przecież jest prawdziwe dzieło sztuki! Te nogi zostaną zrobione w AvLee za ponad 300 lat! Jakie piękne rzeźbienia!
-Zmanikj sęi wersczie m ii ju entij!
-Nie mogę, to by było świętokradztwo! Pan jest teraz zabytkiem! Znaczy, antyzabytkiem. Czyli przedbytkiem. Nieważne. W każdym bądź też razie nie mogę.
-Ael ja nei mgoe parcoać pzzre to! Kalwzsei mi ęis ymlą!
-Ja to panu wyjaśnię. Pana powinno się zakonserwować i zamknąć w gablocie ku potomności... albo ku przodkości... zresztą to nieistotne. Ja po prostu kocham drewno! Dlatego zostałem stolarzem. Nie mógłbym pozwolić na oddzielenie takich pięknych nóg od ich... ekhm... nosiciela. Pan pozwoli, że opowiem, jak zaczęła się moja przygoda ze stolarstwem...
{tutaj dać zafalowanie wizji, dziękuję}
***
{zbliżenie na napis KOŃQRS MŁODYH POŁETUF nad sceną, powolne oddalenie, coby pokazać widownię...}
-To ma być opowiadanie, a nie film, ty tępy osłomule!
-Ups, przepraszam...
Na scenę wszedł mały smutny chłopczyk. Poprawił monokl na uchu, dygnął, uśmiechnął się niemrawo, podrapał się po zębach i zadeklamował:
Fiołki na górze
a w rurze
są róże
więc odejdź stąd nuże
ty głupi knurze!
Chłopczyk rozejrzał się po widowni, i, widząc brak reakcji, dodał:
Hop sa sa
do la sa
łup cyt cyt!
(i podskoczył pociesznie, oraz znów się wyszczerzył)
Na widowni ktoś wstał i rzekł:
-Ty... (dalsza część wypowiedzi nie nadaje się do druku ze względu na liczne wulgarne odniesienia do intymnych sfer życia i części ciała)
Po zakończeniu swej rozbudowanej wypowiedzi (oraz opluciu dużej ilości sąsiadów) osobnik wziął krzesło i zaatakował niefortunnego młodego połetę. Reszta widowni ruszyła za nim, aby wspomóc go w tym niezbożnym dziele, lub aby zemścić się za ślinotok.
[scena wycięta z powodu problemów z zaopatrzeniem - nie przywieziono na czas dużych ilości keczupu i podrobów]
-ghrtfghrtpwssqsssss!
-Spokojnie, proszę pana, już niemal powoli prawie dochodzę do sedna mojej opowieści...
***
(W tym miejscu wspomnieć należy, iż z powodu częstych odbić palmy narrator został zakonserwowany w formalinie i robi teraz za przedbytek. Jego miejsce zajmie stolarz, ponieważ nie dość, że był on pod ręką, to jeszcze ją obciął. Również ponieważ dalszy ciąg jego opowieści nie wydaje się być szczególnie interesujący, wrócimy do miejsca, w którym opowieść jeszcze jakoś trzymała się kupy (bez skojarzeń proszę))
...
...
(no dobra to nie przejdzie... zaczniemy więc gdziekolwiek, jakkolwiek i kiedykolwiekbądź)
Jeden jednoręki jednonogi jeździec jednorożca jechał jezdnią jednopasmową, ale wszakże było ich dwóch. Pierwszy zając, drugi żaba, a zwłaszcza osłomuł wszechstronnym zwierzęciem pociągowym jednakowoż jest cokolwiek by nikto nie mówił. Antyczna artefaktowa araukaria agryzła artystę ą ącho ąż ąknął. Beczkowóz jest to wóz składający się z wozu i z beczki oraz z wozobeczników beczkujacych wóz z beczką. Bobry brudzą brody brodzących bernardynów. Wybitnie niewesoły producent łagodnie strofuje scenograżysera...
-Cóż to do stu piętnastu tysięcy pięciuset trzydziestu ośmiu brzdąkających barbarzyńców ma być?! To się nigdy nie sprzeda! Potrzebujemy czegoś innego! Waleczni rycerze, piękne księżniczki, bitwy i namiętności! Czegoś, co rozpali publiczność!!!
-Ajajser!
***
Zamek płonął. Można było to stwierdzić po szalejących płomieniach, kłębach dymu, oraz strusiach fruwających wokół wieży. Wieża jeszcze nie zawierała płomieni. Zawierała za to księż... ups, znaczy księcia. Książe był chudy i blady i niewesoły i krzyknął poprzez okno szkła niezawierające (tzn. wygładzoną dziurę w ścianie - przyp. aut.):
-Na pomoc!
głosem chudym i bladym i niewesołym i prarzymskopurpurowym na dodatek, lecz okrzyk ów zagłuszony został przez kozy pasące się na blankach (?!?! - przyp. aut.).
Tak więc książę biedaczyna, nie chcąc spłonąć w płomieniach, ani się spopielić w popiele, zakrzynął raz jeszcze:
-NA!!! POOOOOMOOOOOOOOOOOOC!!!!!
aż strusiom poodpadały pióra i biedne ptaszyny upadły na bruk niczym coś ciężkiego upadającego na bruk z dużej wysokości.
Na szczęście (dla księcia oczywiście, i nieoczywiście tylko teoretycznie) okrzyk jego usłyszała rycerka (?!?! ktoś tu coś nieźle poburaczył - przyp. kogoś bliżejnieokreślonego (kto (nawiasemówiąc) akurat był we właściwym miejscu i we właściwym czasie (choć może niekoniecznie we właściwym stanie psychicznym) aby zrobić przyp. )).
-Już lecę! - zakrzyknęła i poleciała, wystrzeliwszy się z katapulty.
Na szczęście (dla księcia, i to nie tylko teoretyczne) nie trafiła w okno (gdyż książę w takim przypadku by skończył jako niekształtna plama rozmazana na przeciwległej ścianie wieży, i to niekoniecznie od wewnątrz (albowiem z rycerki był kawał chłopa i miała na sobie kawał zbroi)), trafiła za to w wieżę poniżej księcia (na, jak się okaże, zdecydowane nieszczęście dla rzeczonego osobnika) i przebiła się przez nią na wylot (bo był z niej kawał baby i miała na sobie kawał zbroi) w wyniku czego wieża (wraz z wiadomo kim) runęła (mówiłem że będzie miał pecha).
Ostatnia wypowiedź księcia ponoć miała coś wspólnego z drobiem, ale nikt nie doszedł do tego, o co mu właściwie chodziło.
[duży napis "koniec", ovce pasące się spokojnie na pogorzelisku, jakiś człowiek piekący kiełbaskę w pożarze, oraz Święty Mikołaj przelatujący na miotle ciągnący za sobą napis "rozszczebiotanego baranka!!!"]
***
To był pożar zamku oczami kre...AAAA...tywnego osobnika z niezwykłą wyobraźnią. A teraz czas na mały monolog.
Być, albo nie żyć, oto jest zapytanie.
Jestżeś-li niczym nietoperz wiszący na ścianie?
Bo, wszakże, garncarz, by być garncarzem,
garnki robić musi; i taki porządek
Wszechświata był, będzie i jest, ktokolwiek
rzekłby, iż trzeba być młynarzem
aby sroki hodować w ablucyonaryum.
W celu aby gąsienice nie robiły grządek
zagotować należy bardzo wrzący wrzątek,
dodać trzy krople śledziony jeżozwierza,
nos kałuży, oddech knurzy, skrzydło jeża
i wstrząsnąć to, lecz nie zmieszać,
w pół do księżyca, i za piętnaście burzy.
Godnym szacunku zaś jest każden,
co wędrownym sprzedawcą marchewek się mieni
na bladopurpurowo i w odcieniach zieleni.
Patrzaj, gdzie poszła cytryna
i za nią podążaj na skrzydłach centaura
by dotrzeć w miejsce gdzie raki śpiewają
pod chmurką oranżową, wsród fali narwali.
Idź, i się nie rozglądaj, lecz pod nogi patrzaj
gdyż dziury się zdarzają tu i ówdzie
i pamiętaj, by wziąć konewkę
bo człowiek bez konewki jest jak
dwóch ludzi bez konewki, tyle że jeszcze bardziej.
Czyż nie jest smaczny czyż? Któz to wie
jeżeli nie spróbuje wpierw
ale nie rzucaj pereł przed wieprze
bo się uświnią, tako rzecze gwóźdź wbity w wodę.
Lepiej trzymać ovcę w karecie
aniżeli jeść makaron lewą stopą prawej ręki
a najlepszy na świecie jest morświn w galarecie.
Biorąc pod uwagę średnią geometryczną
pomiędzy ilością włosów na brodzie przeciętnego elfa
a ilością gęsi w kluczu od spiżarki
poznać możemy niepoznawalne wręcz
ani wnóż tajemnice zapomnianego pojemnika z konfiturą.
Hełm jaskółce potrzebny jest niczym piate koło u psa
co wokół wulkanu hasa i szczeka \"hopsasa\".
Czworościan nieforemny jest natomiast figurą
wzniosłą i wielką i niepodzielną przez osiem
mimo że borsuk wcale nie jest małym łosiem.
Latoś kurhany obrodziły, stąd aż hen po zorzę!
Ale czy to pomoże, że koza drwalem orze?
Według wszelkiego prawdopobieństwa
szanse uderzenia meteorytu o średnicy przekraczającej
długość przeciętnej myszy zaroślowej od lewego nozdzra
aż do dwóch trzecich ogona w ruchomy obiekt
rozmiarów kawalerzysty są równoważne szansom
na wyrośnięcie z nosa kwiatów wiwernie strzelającej z łuku.
Jest-li miecznik toporny czy topornik mieczny
a może włócznik lekkopółhalabardowaty?
W bądźkażdym razie, kędy się wąż kołysa na trawie
a żołnierz już prawie puszcza pawie na agawie
co się nie ulękną źrenicy sokoła...
Patrzcie! to trup woła woła!
Ot, tam, za stodołą, dziecię lina bije pałą
a grusza z grubsza się wzrusza i zacina się kusza
strzelając do celu na trzy piędzi nieruchomego.
Stołu na krześle sadzać nie lza,
gdyż masłem kubrak poplamisz, wżdyż-li tuszę,
iż kaj dwie wiewiórki tam trzeci bukłak z kaczką
i zaprawdę pierwiej igła przejdzie przez ucho wielbłądzie
niżli dwa gnomy zbudują wodolot
z trzciny i adenozynotrójfosforanu.
Niczym orła szkielet wbij się w ziemię
i za robactwem kop rozmaitym
by wspomóc walczących o gotówkę, honor i ojczyznę,
jakoby szarża husarii pod błotnistą górkę.
Przeciwnościom zaś wszelakim haka podstawić trzeba
by im się noga kiełzła i by poleciały na poperech
gębami podłoże wzruszając niepomiernie
albowiem...aaaaaaaargh!!!
***
To był Miejscami Wierszowany Monolog. Monoligsta nieco się rozpędził, więc musieliśmy przerwać jego występ. A teraz kolejna śruba programu, czyli Teledurniej!
-Witam, witam! Łelkom! Zdrastwujtje! Wilkommen!
Wilk zjawił się na wezwanie i ukąsił prowadzącego w nogę. W wyniku efektu domina powstała tak zwana zadyma (więc może to był efekt lawiny? - przyp. przygodnego meteorologa), w której udział wzięli:
-prowadzący teledurniej (dostał wścieklizny oraz ciężkiego rozstroju żołądka (gdy zobaczył co mu wilk zrobił z nogą - przyp. przygodnego chirurga))
-wilk (dostał wilka od siedzienia na zimnej kamiennej podłodze w areszcie (ale to już było trochę później - przyp. przygodnego chronologa), ponadto doświadczył na sobie efektów ciężkiego rozstroju żołądka prowadzącego, ale udało mu się zjeść kawałek jego nogi)
-ludzie z ochrony (lekkie pogryzienia, lekkie pobrudzenia efektami rozstroju wiadomo kogo, bardzo ciężkie rany (wyjaśnienie poniżej - przyp. nadwornego filozofa (nie wiem czemu to akurat filozof robił ten przyp. - przyp. aut.)))
-barbarzyńca (jakiś barbarzyńca zawsze się znajdzie (ten był na widowni - przyp. kierownika d/s logistyki), ten akurat dostarczył bardzo ciężkich ran ludziom z ochrony za pomocą dużego topora, zbezcześcił automat do zadawania pytań i uszedł z główną nagrodą, zabijając po drodze kilku widzów (dokładnie czterdziestu trzech - przyp. rachmistrza koronnego))
-widzowie (tratowali się nawzajem biegnąc do wyjścia, w którym się zaklinowali (w wyniku czego barbarzyńca musiał wyciąć sobie drogę do wyjścia za pomocą dużego topora - przyp. historyka sztuki))
-dekoracje w postaci choinek wielkanocnych (generalnie wchodziły w drogę uciekającym widzom)
-mały osioł, sztuk jeden (przetrwał udając stojak na parasole)
-gadający krzak malin (powiedział co wiedział i zgorzał)
-mysz kościelna (poszła na mszę)
-duży żółty gramofon (ktoś go zjadł (ojej! - przyp. gastrologa))
-Galaretka (co prawda nie było jej tam, ale lepiej o niej nie zapominać, ostatni osobnik który na chwilę zapomniał o Jej istnieniu miał okazję podziwiać meble w Jej wnętrzu)
I oto koniec dzisiejszej edycji teledurnieju! Główną nagrodę zdobył barbarzyńca z wielkim toporem! Gratulujemy! A teraz...
***
-A teraz przejdźmy do zupełnie innej beczki - rzekł mały olbrzym, wychodząc z beczki, lecz zanim przeszedł do zupenie innej beczki potrąciła go latająca łasica, toteż trafił na Konkursowystawę Sztuki Nowoczesnej w charakterze eksponatu numer pięć. Lecz nie był on tam jedynym eksponatem, oj, co to, to nie! (chociaż był jedynym z numerem pięć - przyp. młodego sępa wodnego)
Eksponat numer pi pierwiastków z siedmiu przez kabel koncentryczny wyglądał jak skrzyżowanie fortepianu z trzygłowym smokiem ogoniastym, na które to skryżowanie ktoś zrzucił z dużej wysokości zestaw małego majsterkowicza dla olbrzymich olbrzymów z bliskiej północy. Podpis głosił: "Korzenie" autorstwa Dżozefa Trzykiszki, bezrękiego dentysty z Płaskiego Wierchu.
Eksponat numer pięć współśrodkowych liter alfabetu razy paczka gwoździ i dwa korniki do złudzenia przypominał łoże z baldachimem zawieszone do góry nogami, a do dołu baldachimem, na trąbie pięciorękiego słonia podwodnego. Podpis brzmiał: "Łoże z baldachimem zawieszone do góry nogami, a do dołu baldachimem, na trąbie pięciorękiego słonia podwodnego". Autor: Dablju, liliput.
Eksponat numer drużyna tańczących ślimaków bez wątpienia przedstawiał łaciate, skrzydlate prosię wtłoczone do sraczkowatego kredensu przy pomocy wielkiego młota. Podpisano: "Cisza" autorstwa różowego konika wietrznego.
Eksponat numer dwanaście pawi i cztery blyflyngi wyglądał przez okno, przynajmniej dopóty, dopóki nie przysypało go dziesięć ton kangurów w czekoladzie. Został za to zdyskwalifikowany. Podpis, który później znaleziono, głosił: "Wspomóżcie kalekę". Autor pozostał nieznany.
A konkursowystawę wygrał... [fanfary] barbarzyńca z wielkim toporem, który wdarł się na teren prywatny, zmasakrował żiri, ukradł główną nagrodę i odleciał na łaciatym, skrzydlatym prosięciu wtłoczonym do sraczkowatego kredensu przy pomocy wielkiego młota! Gratulujemy!!!
***
Prawdopodobnie w tym miejscu chcielibyście poznać dalsze losy barbarzyńcy z wielkim toporem, który odleciał na łaciatym, skrzydlatym prosięciu wtłoczonym do sraczkowatego kredensu przy pomocy wielkiego młota. Niestety (dla tych, co chcieli), autor postanowił w tym miejscu uraczyć Was losami małego żółtego króliczka. Zapraszamy syrdecznie! Łostańwa państfo z namy!!!
Otóż mały, żółty króliczek pasł się spokojnie na dużej, fioletowej łące. Chociaż może "pasł" to niewłaściwe słowo, gdyż pasie to się bydło. Tak więc jadł fioletową trawę. I fioletowe mlecze. I fioletową koniczynę. I kupę innego cholernego fioletowego zielska, którego nie chce mi się wymieniać. Mniejsza o to. Tak więc mały żółty króliczek, robił to, co robił, gdy nagle i niespodziewanie rzucił się na niego duży, bordowy lis. Może to by nie było takie nagłe i niespodziewane, gdyby mały, żółty króliczek ruszył swój tłusty, żółty kuper i raz na jakiś czas rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma przypadkiem dużych, bordowych lisów. Ale nie, parszywy gnojek musiał się nażreć! Toteż duży, bordowy lis skoczył na niego znienacka. I zaatakował zębami i pazurami. Gryzł i drapał. Gryzł i drapał, aż mały, żółty króliczek wyzionął ducha. Właściwie to rozmazał tego małego paskudnika po całej dużej, fioletowej łące! I dobrze mu tak, na drugi raz będzie się rozglądać żrejąc cholerne, fioletowe zielsko na jakiejś zafajdanej łące! Albo i nie będzie, bo nie ma już za bardzo czym się rozglądać. Duży, bordowy lis ochoczo przystąpił do konsumpcji małego, żółtego, rozmazanego na dużej powierzchni króliczka, ale przeszkodził mu w tym znienacka olbrzymi purpurowy niedźwiedź. Może to by nie było tak znienacka, gdyby ten zaśmiardły, bordowy pasożyt raczył się porozglądać przed przystąpieniem do konsumpcji. Cholerne kolorowe zwierzaki, oby je wszystkie pokręciło!!! Koniec bajki! Dobranoc, bąki na noc!
***
Najmocniej przepraszam za ostatni rozdział. Narrator był w trochę złym humorze. Ale już mu przeszło - spotkanie z olbrzymim purpurowym niedźwiedziem wybitnie pomaga na te sprawy.
(To nie był narrator tylko stolarz! - dop. takiego gościa, co dba o to, żeby wszystko trzymało się kupy... tylko co on robi w tym utworze?! )
Być albo nie być, oto jest pytanie! - rzekł taki gość, co dba o to, żeby wszystko trzymało się kupy. - A kolejne pytanie z cyklu egzystencjonalnych brzmi: Dlaczego ja gadam do czaszki?
-Nie wiem - odparła czaszka. - To pewnie jest jedna z tych niewyjaśnionych zagadek Wszechświata.
endnał...
Czerwony rycerz jechał na swoim wiernym czerwonym koniu czerwoną drogą wijącą się pośród czerwonej łąki... Czerwone słowiki czerwono śpiewały, czerwieniły się mlecze i stokrotki, lecz niestety, nadciągnęły czerwony chmury! Jak to mówią, z czerwonej chmury czerwony deszcz, ale z tej czerwonej chmury zaczęło padać czerwonymi małpami... Nieee, to bez sensu! ...zaczęło padać czerwonymi ogórkami... Mało zabawne. Zaczęło padać...
[Zanim autor zastanowi się, czym tak właściwie padało, warto może wyjaśnić, czemu wszystko było czerwone. Otóż rysownik wylał czerwoną farbę na szkic sceny. Co prawda powinien był on rysować kredkami, ale zjadł je borsuk. Rozlanie natomiast zwalić należy na kozła ofiarnego. Farba została rozlana, ponieważ rysownikowi kozioł ofiarny znienacka dobrał się do spodni w celach konsumpcyjnych. Więcej zwierząt na miejscu zdarzenia nie stwierdzono. Co prawda bardzo stara sprzątaczka z uporem godnym skrzynki pomarańczy utrzymywała, że widziała kreta w wentylacji, ale mimo intensywnych poszukiwań nie udało się go odnaleźć. Być może został zjedzony przez kozła ofiarnego lub borsuka. Zakłady u bukmacherów stoją: 3:1 na kozła, 5:2 na borsuka, 1:2 na remis.]
...czerwonymi krokodylami... nie, za duże! czerwonymi mrówkojadami... eee, nie... czerwonymi kaloryferami... nie, czerwony rycerz zgłosił sprzeciw... czerwonymi...
[Kolejna przerwa techniczna. Chwilowo niestety nie ma co wyjaśniać, więc trzeba coś opowiedzieć. Toteż opowiem historię o płytach chodnikowych. Albo nie... to nieciekawe. Tak więc opowiem o wielowiekowej tradycji pielgrzymek drzew ziemniaczanych. Chociaż z drugiej strony... {Niestety, najwyraźniej zawór bezpieczeństwa w postaci podwójnej narracji zawiódł. Uratować sytuację będzie musiał Smutny Klaun i jego Gadające Ryby.
***
-Muuuuu! - smętnie rzekł Smutny Klaun. Pierwsza z Gadających Ryb została zjedzona przez przygodnego kormorana, druga dostała się przygodnej żyrafie, zaś trzecią pożarł przygodny agresywny kredens. Następnie Smutny Klaun został zadeptany przez znerwicowane instrumenty dęte. Dyrygenta trafiła fasolka szparagowa, a na dyrektora cyrku spadła piwnica, pomimo, że był na strychu. Pewien elf zeżarł piłkę do metalu, myśląc, że to jesiotr, a jesiotr postanowił hodować pelargonie, lecz nie należy to do naszej opowieści.
(Odstęp sponsorowany jest przez Koń-sorcjum Czytelności Tekstu, sójka z zoo.)
Schody, ku uciesze publiczności, zamieniły się w dżdż. Pewna starsza pani dostała nagłego ataku kaszlu. Żyrandol uciekł w popłochu, a krowa chciała przeskoczyć Księżyc, lecz wiatr słoneczny wywiał ją do składziku na śledzie. Powracające Drzewo powróciło, czyniąc niezłe zamieszanie pośród Dorocznego Spotkania Serowarów Homogenizowanych, w skrócie DSSH, co interpretować można również jako Dziedziczny Syndrom Stawiania Horoskopów, lecz jest to poważny błąd rzeczowy.
A teraz wiadomości.
Trzy lata trwało przekopanie tunelu z południowej Grenlandii do Krewlod. Niestety, eskimoscy górnicy w drodze powrotnej zostali napadnięci przez wielką stonogę. No cóż, zdarza się.
W wyniku awarii windy zginął jeż. Rząd przeprasza sadowników.
Paproć wyrosła Eustachiuszowi w trąbce. Najlepsze życzenia składają koledzy z buszu.
A teraz wróćmy do tematu... }
***
Witam w stopce. Autorem wszystkich zawartych na tej stronie tekstów i innych rzeczy jest Qui (chyba, że coś jest podpisane inaczej, w tym przypadku niniejsza informacja zostaje nadpisana).
Zabrania się publikowania, przetwarzania oraz przeżuwania "materiałów" zawartych na tej "stronie", jak również tapetowania sobie nimi pokoju, bez wiedzy i zgody autora. Aczkolwiek wątpliwe, czy ktoś by chciał uczynić cokolwiek z tych rzeczy. Tak czy inaczej, autor nie odpowiada za skutki uboczne intensywnej lektury, tudzież kontaktu z "materiałami" zawartymi na tej "stronie".
Dwugłowa łasica z nagłówka (tzn. ta, co kiedyś tam była i być może powróci) jest dziełem Dinah. Tło również, gdyż wyciąłem je z łasicy.
ukryj formularz
dodaj komentarz
ukryj komentarze
zobacz komentarze(2)