Ekskretyment
<< < 1 - 2 - 3 - 4 - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 - 10 > >>
Tak więc, opowiem historyjkę o trzygłowym batoniku o imieniu Suzi... albo lepiej nie...{Jednak temat jeszcze nie dorósł do tego, żeby doń powrócić. W międzyczasie przedstawimy Państwu nowiny ze świata sportu, coby się Państwo nudzili... znaczy nie nudzili.
Wczoraj odbędą się doroczne zawody w śpiewaniu na kuzynkę. Zgłoszony został protest, iż nie każdy może startować w zawodach, ponieważ nie każdy ma kuzynkę, na którą mógłby śpiewać. Protest został oddalony. Być może dlatego, iż sędzia był pelikanem.
Koń-kurs w strzelaniu z katapulty rzeczami osobliwymi wygrała ekipa szkieletów, która wystrzeliła fortepian razem z pianistą, trzema tancerkami, kotem stryja babci, oraz pnącym bluszczem. Kot wylądował na cztery łapy, co było dosyć niefortunne, ponieważ zrobił to na twarzy pianisty.
Cena wieprzowiny spadła i wylądowała w kanałach. Studnia artezyjska wyruszyła na poszukiwania.
I na koniec prognoza pogody:
Dzisiaj spadnie deszcz czerwonych minotaurów... a może czerwonych łososi... nieee, raczej czerwonych nocników ozdobnych i inkrustowanych czerwonym złotem... (Może jednak wrócimy do tematu, bo potrójna narracja się cokolwiek zapętliła)}
***
Tak! Już wiem! Opowiem historię o Czerwonym Kalafiorku!
Otóż Czerwony Kalafiorek szedł wesoło przez las i śpiewał: "La la la la la la la la la la la la la la la la la..."
-Ty ośle, kalafiory nie śpiewają!
-Iiii-oooo? - zapytał osioł.
-Nie ty, ty drugi ośle, który chwilowo robisz za narratora!
-Ale to ja, babcia Geftpffftfuda!
-Babcia?! Jak się dusi dorsze?
ARRRRGH! Czerwony Kangurek szedł przez las... (to był Kalafiorek!) Zamknij się!!! Szedł przez las i NIE śpiewał "La la la la la la la la la la la la la la la la la la la la..."
-Brakuje tu tylko Dziadka Mroza!
-Zdrastwujtje tawariszka babuszka!
(Nagle Filip wyskoczył z konopi niczym Filip z konopi.)
-Pieeeczone maaaarchewki! Rooobaki w śmieeetanie! Guuumowe kooonewki! Wczooorajsze śniaaadanie!
Nagle zza czerwonego drzewa wyskoczył Czerwony Wilk niczym Czerwony Wilk wyskakujący zza czerwonego drzewa i rzekł do Czerwonego Kalafiorka:
-Mam cię, zjem cię!
-No okej, w końcu od czegoś jestem warzywem.
-Jakie to *chlip* wzrzwruszające!
-Zamknij się ty tępa łasico!
-Protestuję! Jestem zaostrzoną jodłującą łasicą! Holarijo! Holarijo!
-Brakuje tu tylko stada różowych słoni!
-Ups.
(WSZYSCY: ARRRRGH!, ogólna panika, stado różowych słoni spada na scenę, scena się zapada, robi się wielka dziura w ziemi, a Dieduszka Moroz poszedł na piwo z Gwiazdą Betlejemską)
***
] (to jest zamknięcie nawiasu, który został otwarty kilka rozdziałów temu - dop. mrocznej kaczki cętkowanej (gość, co dbał o to, żeby wszystko trzymało się kupy został zwolniony za gadanie do czaszki w godzinach pracy - dop. zduna od spraw kadrowych))
...już wiem! Zaczęło padać czerwonymi kroplami wody! (oklaski, westchnienia ulgi, westchnienia wzruszenia, westchnienia rozczarowania oraz westchnienia ogólne, gwizdy, tupanie, poruszanie oczodołami, marszczenie uszu, śpiewanie rzęsami i walka na powieki)
Czerwona rzeka, której wcale nie było, poszła sobie w lekkopółśredniokartagińską dal (sina dal zrobiła się już nudna). Czerstwy staruszek przeszedł na rękach po linie, który w międzyczasie odpłynął w dal o wyżej wymienionym kolorze. Spotkał tam czerwoną rzekę i powspominali razem dawne, dobre czasy. Spowodowało to niemałe zamieszanie wśród myszy zamieszkujących pobliski kaktus oraz starego, jęczącego pod naporem lat astmatyko-podagryko-choleryka, ale na szczęście lata sobie poszły, a przyszły jesienie, co jest niezłym pretekstem do rozpoczęcia kolejnego rozdziału.
***
.einbodopodwarP .einlamron ynasip eizdęb żuj ynpętsaN .jatut ża łratod śotk ilśej ,ęjulutarG .łaizdzor net ęzcńokaz metnecka mynzcytsimytpo myt I
!?enzsarts ybołyb ein ot żyzC !?acżreizdodorg okaj eiwtsńezcełops myntyżowon w ainawonojcknuf od ynawosotsyzrpein oncom keiwołzc ,azsrog oc ,obla iksjeim kinżarts okaj kezsilyzab ,rejzyrf okaj dajokwórm ,renlek okaj keranaK !?enmuzor ysar ąipątsaz jenjyculowe ynibard iitrap hcyzsżin z ytyb ectórkw żuj i ketązcop oklyt ot eżom ćyB .nemydalap łatsoz włóż dąkdo kedapyzrp upyt oget yzswreip oT .ąnirelabamirp łatsoz noelemak ot myrótk w ,ułaizdzor oget icśert jewicśałw od ędjezrp eżom ot oN
.inzcams ąs jabo eż ,myt azop eżom on ,menil z ogenlópsw am eleiwein mordnilap ,eiwzan werbW .mordnilap śikaj ifart ęis eż abyhc ,oN .żuj i udozrp od mełyt tsej oT .enżawein ątzserZ .elod an ęis eizdjanz ot żydg ,ułod z i obla ,mazsarpezrp yróg z oc za ułyt do ynasipan tsej łaizdzor ynjeloK
***
Kolejny rozdział był juz napisany od lewej do prawej i nawet od góry do dołu, ale niestety został źle rozdzielony, gdyż odcinacz krzywo odciął odcinek. Próbę ratowania sytuacji przy pomocy taśmy klejącej przerwała sąsiadka, która przyszła pożyczyć drabinę, aby wyjąć kurnik z komina. Niestety, nim zdołała zejść do komina, przelatujący na łaciatym, skrzydlatym prosięciu wbitym w kredens za pomocą wielkiego młota barbarzyńca z wielkim toporem podłożył pod nią ogień (zawsze miał kłopoty z zapamiętaniem TPCN (Trzech Podstawowych Czynności Najeźdźcy - dop. podwornego rozszyfrowywacza skrótów) - dop. ZZZZ (Zależnego Związku Zjadaczy Zwierząt - dop. pds (patrz wyżej - dop. bezokiego kangura))). Niezależnie od tego, na kaleki rozdział spadła kanapka ze szlamem, oczywiście zgodnie z Prawami Murphy'ego, czyli stroną oszlamowaną do dołu (chociaż w tym przypadku było to bez większego znaczenia, gdyż szlam i tak przeżarłby się przez chleb - dop. głównego degustatora). Rezultatem był źle rozdzielony rozdział z wypalonymi szlamem dziurami, lecz to jeszcze nie koniec, gdyż przeszło po nim stado miniaturowych borsuków dwuogoniastych, które zostawiły po sobie pamiątki. To, co zostało, zjadł różowy kaktus. W tej sytuacji jedyne, co pozostaje, to rozpoczęcie jeszcze kolejnego rozdziału...
***
Czas płynął niczym świstak podczas pełni. Oczy błyszczały w krzakach niby prosięta na mrozie. Zaszumiało morze, zaszumiał las, zaszumiało zboże, piorun w kombajn trzasł (ale tylko po to, żeby się rymowało, choć to i tak jest na siłę, bo z błędem - dop. zamaskowanego maniakalnego dopisywacza). Woda się zapaliła, a wiatr się uziemił. Myszy odfrunęły na północne południe. Ślimak zaświstał w bylinach, jagody zarumieniły się niezdrowym, zielonym blaskiem. Wśród tych krajobrazów wędrowiec drogą szedł, uchem swoim machał i mruczał "Obyś zdechł!". Smutny to widok gdy biedaczyna z zeschniętym drzewem prawić zaczyna...
Niestety, nie było mu dane dużo powiedzieć, gdyż pożarł go przelatujący piekielny pterodaktyl. Cóż za pech. A tak ładnie rozwijała się akcja! Ale taki już los artystów - jeśli coś dobrze idzie to główny bohater zostaje zjedzony ni stąd ni zowąd. Z pterodaktylem też się nie da nic wiele zrobić, gdyż zadławił się swoim posiłkiem i spadł kawałek dalej. Bardzo to krótkowzroczne z jego strony. Mógł chociaż zrobić coś śmiesznego zanim wbił się w dzikie wysypisko śmieci.
Z powodu ewidentnego braku współpracy ze strony stworzeń biorących udział w Ekskretymencie zmuszony jestem zaprosić Państwa na Festiwal Piosenki Wulgarnej.
***
Ogłoszenie: tegoroczny, DCLXVI Festiwal Piosenki Wulgarnej został ocenzurowany z powodu licznych nacisków ze strony grawitacji. Podczas słów obscenicznych nasza wspaniała orkiestra wydawać z siebie będzie przepiękny, głęboki odgłos [piiiiiiip].
-Witajcie, ludziska, [piiip]! Zaśpiewam dla was, [piiip], piosenkę: [piiip], ja [piiip]! Na pewno wam się [piiip] spodoba, bo to moja [piiip] [piiip] piosenka, [piiip]!
Hej, [piiip], hej, hej, [piiip] [piiip] [piiip]!
Wszyscy [piiip] [piiip] [piiip] [piiip] w [piiip]!
A jak nie to [piiip] im [piiip] jednym, [piiip] i [piiip] [piiip] [piiip]!
Hej, [piiiiiip] [piiiiiip], ale jest [piiiiiiiiip]! [piiiiiiiip]!
-Co jest, [piiip]?!
-[piiip]!
-Nie wiem, [piiip]!
-[piiip] słychać!
-Ale [piiip]!
-[piiip] [piiip] w [piiip] [piiip]!
Niestety, musieliśmy przerwać transmisję, gdyż człowiek robiący [piiip] zaczął chrypnąć, a ponadto zaszła możliwość, iż uczestnicy Festiwalu, jak się wyraził jeden z nich, [piiip] [piiip], co z pewnością byłoby mało przyjemne. Gwoli ścisłości, nagrodę [piiip] [piiip] dla najlepszego wykonawcy Festiwalu ukradł barb... a nie, przepraszam, pomyłka! Ukradł ją mały, smutny chłopczyk przebrany za ogromny aparat telefoniczny! Gratulujemy!
A teraz...
***
A teraz, dla kontrastu, nieobsceniczna piosenka!!!
My jesteśmy tchórzofretki, hopsa sa, hopsa sa!
Zamiast nosów mamy kredki, hopsa sa, hopsa sa!
Zamiast mózgów mamy dzwony, bumcyk cyk, bumcyk cyk!
Zamiast uszu gramofony, bumcyk bumcyk bumcyk hej!
My jesteśmy pelargonie, hopla hop, hopla hop!
My walczymy na tej wojnie, hopla hop, hopla hop!
Mamy bomby i granaty, bumcyk trach, bumcyk trach!
I niszczymy kurne chaty, bumcyk, bumcyk, bumcyk, argh!
My jesteśmy obwarzanki, hycbum hyc, hycbum hyc!
My lubimy filiżanki, hycbum hyc, hycbum hyc!
Nie lubimy zaś czajników, achcyk ach, achcyk ach!
Ani myszy-nożowników, achcyk, achcyk, achcyk, łup!
My jesteśmy grenadierzy, gul gul gul, gul gul gul!
Nam nie cieknie zza kołnierzy, gul gul gul, gul gul gul!
Wyżłopiemy całe piwo, gul gul gul, gul gul gul!
Choć się na nas patrzą krzywo, gul gul, gul gul, guuuuuul!
***
Piosenka się skończyła. To na wypadek, jakby ktoś nie zauważył. Następnej, przynajmniej na razie, nie będzie. A w międzyczasie krasnolud wszedł do stajni...
-Piwo proszę!
-Ale tu jest stajnia! - odrzekł koń.
-Taaaak? To ja jestem krasnoludem!
-A ja jestem dwugłową łasicą! - rzekła dwugłowa łasica. - Dwie godziny marchewki poproszę!
-To nie jest tawerna ani warzywniak! To jest stajnia! - upierał się koń.
-Polemizowałabym - rzekła stajnia.
-Koni nie wpuszczają do sklepów!
-Możesz być centaurem... - zasugerował bałwanek.
-Rozpuść się! - zasugerował koń tudzież domniemany centaur.
-Nie mogę, jestem betonowym bałwankiem.
-Ej, ja też chcę coś powiedzieć! - zirytował się krasnolud.
-To mów!
-No to powiem! Koniec rozdziału!
***
-Ahahaha! - dokończył krasnolud w nowym rozdziale.
-I co? Myślisz że to było śmieszne? - kupka siana dźgnęła krasnoluda selerem.
-Właśnie?! - zapytał zirytowany seler.
-Cóż za brak tolerancji! - podsumował krasnolud i zszedł po schodach na strych.
-Czy pan chce się zapisać do drużyny siatkówki śniegowej? - zapytała upiorna staruszka siedząca na czarnym kocie i trzymająca na kolanach bujany fotel.
-A czy ja wyglądam na dobry materiał na siatkarza śniegowego?!
-Tak tylko pytałam... - odparła staruszka i kontynuowała dzierganie gazety.
-Czy jest tu ktoś normalny?!
-Miau! - odrzekł nietoperz.
-Muuu! - odrzekł kaloryfer.
-Ahihahuhahahihahaho! - odrzekł jeżozwierz.
-Jestem w rozterce - orzekł krasnolud.
Rozterki krasnoluda zakończyły się bardzo szybko, gdyż na strych spadł meteoryt, który później okazał się być bardzo olbrzymim chomikiem. Morał z tego taki, że zawsze można oberwać gryzoniem. Co prawda bardzo olbrzymi chomik z uporem maniaka utrzymywał, iż jest szczupakiem, ale kto by tam wierzył chomikom...
***
Witam w stopce. Autorem wszystkich zawartych na tej stronie tekstów i innych rzeczy jest Qui (chyba, że coś jest podpisane inaczej, w tym przypadku niniejsza informacja zostaje nadpisana).
Zabrania się publikowania, przetwarzania oraz przeżuwania "materiałów" zawartych na tej "stronie", jak również tapetowania sobie nimi pokoju, bez wiedzy i zgody autora. Aczkolwiek wątpliwe, czy ktoś by chciał uczynić cokolwiek z tych rzeczy. Tak czy inaczej, autor nie odpowiada za skutki uboczne intensywnej lektury, tudzież kontaktu z "materiałami" zawartymi na tej "stronie".
Dwugłowa łasica z nagłówka (tzn. ta, co kiedyś tam była i być może powróci) jest dziełem Dinah. Tło również, gdyż wyciąłem je z łasicy.
ukryj formularz
dodaj komentarz
ukryj komentarze
zobacz komentarze(2)