Ekskretyment
<< < 1 - 2 - 3 - 4 - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 - 10 > >>
Teraz zwiedzimy świątynie. Nie zwiedzaliśmy jeszcze świątyni, więc będzie to miła odmiana po niezwiedzaniu świątyni. W świątyni właśnie odbywa się ślub. Będziemy na nim. Nie byliśmy jeszcze na ślubie, więc będzie to miła odmiana po niebyciu na ślubie. Niestety, najwyraźniej kapłan ma jakiś problem... Nie miał dotychczas problemu, więc będzie to dla niego miła odmiana po niemaniu problemu...-Przepraszam, ale czy pan młody jest łasicą?!
-Tak, ale czy to stanowi jakiś problem?
-Problem? Ależ skąd... Tyle że wczoraj rozpoczął się sezon na łasice! - Kapłan wydobył z niezmierzonych głębin swojej jasnoczarnej szaty podręczną kuszę i strzelił do pana młodego.
-HA!!! - zakrzyknął wiedźmin (który oczywiście wziął się niewiadomoskąd) odbijając bełt (w sensie pocisku do kuszy oczywiście, nie w sensie całkiem sporego ptaka ozdobnego). Rzeczony bełt lekko zranił latającego pod stropem nietoperza...
-AAA! Krew! - zaskrzypiał nietoperz i zemdlał. Spadając, zmienił się w dość sporego jegomościa, powodując tym niemałe zamieszanie i jeszcze bardziej niemały krater. Nie wzruszyło to jednak czterech zjeczałych staruszków grających w trójkątne szachy na dwukątnym ołtarzu.
-Jak ja byłem młody, to nie takie rzeczy spadały z nieba...
-Oj tak, pamiętacie jak drzewo dyfrakcyjne spadło na fabrykę przytyków i zażaleń?
-Taaak, to było coś! Nie to, co dzisiaj...
-Meeeee!
***
Gwoli wyjaśnienia: czwarty staruszek zameczał, gdyż nie miał co powiedzieć. Zaprzeczam, jakoby był on kozą. To, że meczy, ma brodę do pasa, rogi, oraz to, że chodzi na czworakach, o niczym nie świadczy. Zwłaszcza, że kozy nie noszą w brodach zaschniętej owsianki, miniaturowej hodowli rzepy oraz pozostałości własnej uczty weselnej sprzed siedemdziesięciu lat. Niewątpliwego uroku staruszkowi dodawały jeszcze spływające po rzeczonej brodzie przedwczorajzgniłopurpurowe...
Nieważne co. Kompletny opis ohydnego staruszka nie jest chyba nikomu do szczęścia potrzebny. A jeśli jednak jest, to niech ten ktoś sam go sobie dokończy. To chyba nie problem. Jest dosyć ohydnych rzeczy na tym świecie, które mogą spływać staruszkowi po brodzie. Teraz czas na nieco mniej ohydny opis... W sumie to może być nawet trochę lepszy niż nieco mniej ohydny, ale niestety rycerz, który ów opis przedstawi, ma skłonności do zagalopowywania się, i to nie tylko w sensie nieznajomości instrukcji obsługi hamulców w koniu, więc cholera wie co z tego wyniknie (a nie wiem! - dop. cholery). To jeszcze lepiej. No ale słowo się rzekło, kobyłka cała z błota, łącznie z rycerzem, który nijak nie może spamiętać, którym uchem się hamuje...
***
-O pani, twoja uroda jest olśniewająca niczym pierwsza zorza polarna po majowej pełni księżyca nieśmiało przezierająca przez ciężkie tumany dymu, niczym pokryty rosą śnieżnobiały przebiśnieg przebijający się przez sterty stetryczałej gliny! Oczy twoje błyszczą niby najczystsze perły podświetlone silnym promieniem dodatnio natchnionego światła! Usta twoje czerwieńsze są od najbardziej czerwonego kraba, który kiedykolwiek zawstydził się chodząc tam i na zad po rafach koralowych przenosząc dojrzałe pomidory! Twoje...
W tym momencie rycerz, pędząc na swojej błotnej kobyle bez hamulców, zahaczył głową o gałąź. I dobrze. Bo jeszcze byśmy dowiedzieli się różnych ciekawych rzeczy o, na przykład, dzikim stadzie dzikich kotów, niewinnej zimorośli, lub, nie daj Mahadevo, o wiosennej jaszczurce kratkowanej. Ale dzięki owej gałęzi obyło się bez ofiar. Jedynie pani, do której przemowa była skierowana, znalazła się w lekkim szoku. Ale być może wyjdzie z niego bez większego uszczerbku na umyśle i nie dostanie chronicznego krabowstrętu.
***
A teraz czas na obchody nieokrągłej liczby pięćdziesięciu czterech odcinków "Ekskretymentu"! I czego się śmiejesz? Mówię wyraźnie: oBchody! Tak, przez b, nie przez d! Wstyd! Takie skojarzenia!
Liczba może nie jest deltoidalna, nie jest namber of de bist, ani liczbą tych dwóch, co wielkimi poetami byli, ale powinna być akuratna. I dzieli się przez dużo różnych rzeczy. Ale nie przez pączkowanie. Ale przejdźmy już do rzeczy...
Zagrzmiały trąby, fanfary oraz przygodna burza. Karpie z zestawu deluXe odśpiewały hymn chronicznych chiromantów. Koczkodany zaćwierkały radośnie. Piętnastozgłoskowy jabunadygachenturnapodepirtyliksonaf przeszedł samego siebie oraz kilku innych i przepoczwarzył się w przedchrzcielną przepiórkę. Starszawe stepujące stawonogi zastawiły stajnię Sendzimira.
Następnie przyszła pora na zawody sportowe. Spore emocje wzbudziła konkurencja rzutu jeżozwierzem wzwyż. Szczególnego pecha miał uczestnik, który chciał zostać drugim miłosiernym Tatalijczykiem i uchronił rzucone przez siebie skądinąd sympatyczne stworzonko przed upadkiem. Można powiedzieć, że nadał on wyrażeniu "dziurawe ręce" nowe znaczenie. Jeszcze większego pecha miał osobnik, który po rzucie zapomniał się oddalić... No ale cóż, sam jest sobie winien, skleroza czasami boli, a zwłaszcza jeżeli w jej wyniku kończy się z jeżozwierzem wbitym w czaszkę (prawdopodobieństwo, że jeżozwierz spadnie ci na głowę stroną pokrytą kolcami jest wprost proporcjonalne do odległości od najbliższego punktu opatrunkowego).
Niestety, co dobre, szybko się kończy... Obchody też się szybko skończyły z przyczyn niezależnych...
-AAAAAA! ŁASICA!!!
-Nie! Tylko nie borsukiem! NIEEEE!!!
-Ratunku! Pięciorożec! AAAAARGH!
-BLOB!
(I tym oto sposobem kolejny rozdział zamienił się w krwawą jatkę. Zresztą, można się tego było spodziewać. Takie czasy. Może dalej będzie lepiej.)
***
Dalej musi być lepiej, bo krwawe jatki sprzedają się tylko do czasu. W końcu ileż można żreć to samo w kółko? Spadek popytu na krwawiznę źle wróży firmie Jeżowy Różozwierz spółka z ooo (Ogrodu Oświeconych Olbrzymów), która siedzibę ma w miejscowości Niewojąca Wiówierka, niedaleko Porzuconej Skrzynki Z Owocami CiężkoStrawnymi Lecz LekkoĆwierćObokZepsutymi. Kłopoty z zatrudnieniem może mieć również barbarzyńca z wielkim toporem, dosiadający łaciatego, skrzydlatego prosięcia (wbitego w sraczkowaty kredens za pomocą wielkiego młota oczywiście). Otóż grozi mu przekwalifikowanie na fasolnika bylin podwórkowych, a może i również nadwórkowych. Gorzej, że jedyną znajomością owego osobnika z podwórkami było podkładanie ognia pod dwórki. No ale wiara czyni cuda, a resocjalizacja nieodwracalne zmiany w mózgu. Albo w tym kleiku, który odpowiada za nałogowe podpalanie przedstawicielek płci pięknej. Tak się kończy nadmierna metaforyzacja życia. Wziął sobie biedaczek do serca powiedzenie o gorących kobietach i zaczął realizować je w praktyce. Żeby tylko sobie dosłownie nie wziął nic do serca, bo usłyszymy chrzęst łamanych zeber i przemyślne pochrumkiwanie żebr, albo coś jakoś tak trochę nieco na odwrót. Ale miało być bezkrwawo... przyjmijmy więc, że była to jedynie trumnoreklama żeberek z keczupem...
***
-Keczup! Keczup Chajns! Babcia nogi połamała, zjadła keczup, zaraz wstała!
-Żeberka! Żeberka! Żeberka z ratlerka! Bolała go nerka!
-Śledziona! Świeża śledziona ślepego ślepowrona!
-Węgorze elektryczne! Ich smak przyprawi was o dreszcze!
-Trójoki bazyliszek-morderca w proszku! Wystarczy dodać wody potasowej!
-Jedzcie żelazo, póki gorące!
-Barszczyki z mózgów! Tanio! Produkowane za pomocą nachalnych i wszechobecnych multimedialnych przekazów audiowizualnych, okien wyskakujących przez okna, nadproży ultrabiomegahiperfonicznych oraz rozpędzonego stada tuczników interaktywnych! Ponadto oferta obejmuje niepohamowany pęd do konsumpcji oraz potworne reklamożerstwo gratis!
(Na szczęście świat, w którym mogłoby mieć miejsce tak potworne odmóżdżanie, jest czystą fikcją. I całe szczęście. Bo gdyby ludzie poddawani byli takim praktykom, wielu z nich zamieniłoby się w dwustukilowe bezwolne roślinki, ogarnięte jedynie manią posiadania i wchłaniania. Okropna perspektywa. Dobrze, że tak okropna, że aż nieprawdziwa.)
***
Ponieważ ostatnia piosenka okazała się tak popularna, że aż melancholiczny połet odśpiewał ją do magicznego urządzenia głosoprzesyłowego, zgłoszony został postulat, aby powstała jeszcze jedna piosenka. Trzeba jednak iść z duchem czasu... Radosne i skoczne melodie nie są teraz w modzie. To, co jest teraz najbardziej na topie, kul, trendy, super-hiper-mega i w ogóle spoko lajtowe zademonstruje nam gnoll w czapce z nadgryzionym daszkiem! Oto Wporzo Gnoll z Wioski z piosenką "Mój chomik"!
Gnoll wszedł na scenę raźnym krokiem, kiwając się tam i na zad w tę i we w tę. Nonszalancko splunął w górę, nie bacząc na to, iż ślina wylądowała na jego czapce. Odchrząknął raz i drugi, tak że w lodówce dwie przecznice dalej szynka zsiadła się z półki na kefir. Wreszcie wydobył z siebie właściwy głos:
mój chomik
mój chomik
mój chomik katatonik
mój chomik telefonik
mój chomik
mój chomik
mój chomik ma balkonik
mój chomik to lajkonik
malutki pasikonik
oł jea jea jea bejbe bejbe
mój chomik
mój chomik
mój chomik ma brokuły
mój chomik je skrofuły
mój chomik
mój chomik
mój chomik jest strażakiem
zadławił się lizakiem
i pobił ze ślimakiem
oh ah eh a potem zdeh bejbe bejbe
-Cóż za głos!
-Cóż za rymy!
-A te onomatopeje!
-Co?!
-No, wyrazy dźwiękonaśladowcze...
-Co takiego?!
-No, takie... chrum chrum? meee? bum cyt cyk? argh?
-Ale o co tu właściwie chodzi?
***
Rozważania nad tym, o co tu właściwie chodzi, pozwoliłem sobie przenieść do kolejnego rozdziału, coby było bardziej przejrzyście, a ponadto również i dlatego, że poprzedni zrobił się już całkiem pokaźny. Niniejszym oświadczam, iż na pytania w rodzaju: "O co tu właściwie chodzi?", "Dlaczego to nie ma sensu?", "Czy gdzieś tu jest jakaś fabuła?", "Czy frunie z nami kolejarz?", lub bądź też: "Że co?!" moja odpowiedź absolutnie, niewątpliwie i nieodwracalnie brzmieć musi: "Nie wiem!". Na to jakiś nadgorliwiec zapytać może w swej dociekliwości niezmierzonej: "Więc kto ma wiedzieć?", a na takie dictum bym odparł: "A skąd ja mam wiedzieć?", co mogłoby nieodwracalnie zakończyć tę emocjonującą wymianę zdań, tudzież ich równoważników. Naddociekliwy (nie mylić z naddźwiękowym, niby podobne ale jednak to nie to samo) osobnik mógłby jeszcze rzucić jakieś niezbyt mądre stwierdzenie w rodzaju "Z wykopalisk!", ale nie przyczyniłoby się to szczególnie do rozwoju konwersacji. W każdym bądź też również razie rozmowa taka zakończyć końcem koniecznie się musi, a ponieważ widać, iż do szczególnie interesujących ona nie należy, opublikowana nigdzie nie zostanie ku uciesze czytelników. Więc cieszta się ludziska, w końcu mogliście przeczytać tutaj to, co w miarę dokładnie i wszechstronnie właśnie tu rozważyłem. A zamiast tego przeczytacie...
***
...historię o Zagubionym Zbigniewie! Otóż Zbigniew wziął i się zagubił...
-Nie zagubił się!
-Jak nie?
-A jagnię to taka mała ovca, nie mylić z cielęciem, bo cielę to cina, czasami wściekła, ale niekoniecznie, jeżeli jedzie na prozacu, byle tylko przestrzegała przepisów drogowych, bo jagnię to zatrzymają ją smerfy albo i inne gumisie i wrzucą do bezdennych otchłani piekielnych, gdzie diabły będą ją wiecznie piec w prodiżu, przypiekać w tosterze trzykomorowym oraz podgrzewać za pomocą ośmiocylindrowej suszarki do włosów z automatyczną skrzynią biegów, wspomaganiem strumienia powietrza, oraz nowatorskim systemem CTMJ (Co To, Mahadevo, Jest?! - dop. tego, co dawno nic nie dopisywał, ale nadrobi zaległości, oczywiście jeżeli tylko autor nie zechce w wielkiej mądrości swojej zrzucić mu czegoś ciężkiego na głowę, tudzież uniemożliwić wykonywanie obowiązków w jakiś inny, niewątpliwie spektakularny sposób). Pytanie tylko, jak rzeczone diabły sobie poradzą z obsługą wyżej wymienionego sprzętu, skoro cierpią na chroniczny brak dna (zwanego również podłogą - dop. wspomnianego już osobnika, który jeszcze nie doznał uszczerbku, no ale jeszcze wszystko przed nim) w piekle, lecz być może mają jakieś przyssawki przymocowane do stóp/kopyt/racic/płetw/nibynóżek (niepotrzebne skreślić/zakreślić/podkreślić/zjeść/pójść z nimi na ryby), ewentualnie korzystają z miejscowych anomalii grawitacyjnych, no ale szatani z nimi. A jeśli już mowa o rybach, to cośkolwiek latoś obrodziły, wynająć trzeba będzie sporo luda, coby je wszystkie zebrać z drzew przed nadejściem pierwszych wtorkowo-niedzielnych tornad w porywach do porów oraz selerów rozdzielnonaciowych...
-To właśnie była opowieść o Zagubionym Zbigniewie. Zbigniew w niej nie wystąpił, bo gdzieś się zagubił. Nie ma to jak stare, dobre przepraszamy za usterki.
***
Zbigniew odnalazł się pod stertą saganów ze srebrzystą szczeciną. Co tam robił, stwierdzić nie lza, przypuścić jednak można, czego tam nie robił. Na przykład z całą pewnością nie żonglował on bombowymi kredensami kuchennymi, promocja, dwie szuflady i gliniany zając w cenie półeczki na gwoździe i myszy stołowe. Stwierdzić to można dość kategorycznie, gdyż na miejscu nie było przedstawicieli Towarzystwa Ochrony Zwierząt z Materiałów Naturalnych. A nie było ich, gdyż akurat własnymi ciałami ochraniali marmurowego niedźwiedzia przed ptasimi odchodami. To się nazywa poświęcenie. Dziwnym trafem brzmi to dosyć podobnie do słowa "ośmieszenie". No może nie aż tak bardzo, ale trochę. No, umownie. Zresztą nie w tym rzecz... Bo w końcu czyż taki z marmuru niedźwiedź gest doceni szlachetny dobrowolnego na siebie ekskrementów przyjmowania gołębich coby tego jakości wątpliwej sztuki dzieła nie zapaskudziły? Conajwyżej w porywie witalności niespodziewanym acz nagłym w miasto mógłby ruszyć przerażenie wzbudzając i strach pośród przekupek hałaśliwych acz uświerkłych co hen od świtu aż po horyzont owoce metropoliliji radosne wyprzedają. Owoce rzeczone zaś nad miastem miast mieścić się na lamy wyruszyły złotej poszukiwania, by ogrodowy cis mógł rytuał pradawny w ducha spokoju odbębnić i zostając marchewką bordowopurpurową odwieczne swe spełnić marzenie. Ale bredzenia tego dosyć już, bo przeca zlodowacenie kolejne wielkimi nadpełza krokami i nie powstrzyma go nawet mącąca w mętnej mące mądralińska mątwa...
***
Witam w stopce. Autorem wszystkich zawartych na tej stronie tekstów i innych rzeczy jest Qui (chyba, że coś jest podpisane inaczej, w tym przypadku niniejsza informacja zostaje nadpisana).
Zabrania się publikowania, przetwarzania oraz przeżuwania "materiałów" zawartych na tej "stronie", jak również tapetowania sobie nimi pokoju, bez wiedzy i zgody autora. Aczkolwiek wątpliwe, czy ktoś by chciał uczynić cokolwiek z tych rzeczy. Tak czy inaczej, autor nie odpowiada za skutki uboczne intensywnej lektury, tudzież kontaktu z "materiałami" zawartymi na tej "stronie".
Dwugłowa łasica z nagłówka (tzn. ta, co kiedyś tam była i być może powróci) jest dziełem Dinah. Tło również, gdyż wyciąłem je z łasicy.
ukryj formularz
dodaj komentarz
ukryj komentarze
zobacz komentarze(2)